Wlasnie mija tydzien od mojego przyjazdu do Czech. Aklimatyzacja przebiega bardzo szybko i bardzo dobrze - w sumie nic w tym dziwnego, w koncu jestem u naszych poludniowych braci! A jesli jeszcze ktos ma watpliwosci, dlaczego nie pojachalam do Holandii albo do Belgii, to czytajac
caminho, wszystkiego sie dowie :).
Mieszkam w akademiku na Vinařskiej, na zachod od centrum miasta. Budynek - a wlasciwie budynki (bo to kompleks kilku akademikow) - to wielkie szare klocki, ktore zapewne pamietaja czasy Praskiej wiosny. Wyposazenie tez chyba niewiele sie od tamtego okresu zmienilo... charakterystyczne meble, tekturowe sciany, zardzewiale zabki na karniszach, skrzypiace drzwi i szafy i tym podobne ;). Nasz "erasmusowski" akademik praktycznie niczym nie rozni sie od tych pozostalych... za wyjatkiem ceny. Tak, tak, bracia Czesi to spryciarze! Wymyslili, ze skoro moga wyciagnac od zagranicznych studentow unijne pieniadze, to dlaczego tego nie robic? Okazja jest wszak idealna! I tak placimy za nasze dwuosobe pokoje nieco ponad 100 euro, podczas gdy czescy studenci za te same warunki kwatery maja o polowe tansze. Tak, tak, bracia Czesi to spryciarze! Ale wbrew temu wszystkiemu... naprawde nam sie tu podoba! Nam, czyli mojej wspollokatorce, mnie i wielu innym przyjezdnym. Jest tu jakos tak swojsko i fajnie :).
Moja wspollokatorka to Isia - dziewczyna z Karpacza, ktora studiuje archeologie we Wroclawiu (jakiz ten swiat jest maly!). Fascynuja ja wszelkie sredniowieczne budowle (sztandarowe zdanie Iski: "Ale ja dalej nie rozumiem, dlaczego Brno nie ma ukladu typowego sredniowiecznego miasta!") oraz czeskie piwo ;). Zyje nam sie bardzo dobrze i jestem bardzo zadowolona, ze trafilam na taka sensowna i fajna dziewczyne :). Isia ma najfajniejszego tutora z nas wszystkich, Slowaka, ktorego nazywamy Gillanem, bo wyglada jak mlody Ian (zwlaszcza kiedy umyje wlosy ;)). Jesli tylko ma czas, bierze nas do jakiejs hospody, gdzie probujemy piwa albo morawskiego wina. Na poczatku tego tygodnia po kilku kieliszkach bialego polslodkiego zalozylam sie z nim, ze wygram na 50m kraulem. I nie mam wyjscia - musze wygrac. Po tym jak ja zalozylam sie z Markiem (prawdziwe imie Gillana), Kaska (kolezanka Iski z archeologii) zalozyla sie z jego znajomym, o to, kto wygra. Teraz to juz nie tylko kwestia honoru, ale i cel wyzszy!
Na Vinařskiej mieszka na razie tylko czesc studentow zagranicznych. Wielu z nich dojedzie na pewno pod koniec przyszlego tygodnia, tuz przed rozpoczeciem semestru. Poki co najliczniejsza grupe Erasmusow stanowia Polacy i Amerykanie, ktorzy sa tez tutaj najbardziej pociesznymi ludzmi. U nas jest zawsze bardzo wesolo i ciezko nie uslyszec smiechow, gdziekolwiek sie pojawimy. Amerykanie zas zachowuja sie jak male dzieci, ktore wlasnie dorastaja i odkrywaja swiat - wszystko jest dla nich "wooow!" albo "oh, my God!". Jesli chodzi o pozostale narodowosci, jest w Brnie troche ludzi z Hiszpanii, Wegier, Litwy, Turcji... Ale pierwszymi osobami, ktore tutaj poznalam, byly dwie Holenderki - Petra i Lieke. Malo tego - pierwszego wieczoru na imprezie w podziemiach naszego akademika w malym pomieszczeniu, gdzie sprzedawano piwo w jednej chwili znalazlo sie nagle siedem osob wladajacych niderlandzkim! Nie musze chyba dodawac, ze angielski poszedl w odstawke ;). Na koniec wspomne jeszcze tylko, ze Lieke bedzie w Czechach studiowala
niederlandystyke! Ha! Naprawde nie trzeba jechac do Holandii, ani do Belgii aby miec stycznosc z tym charczacym jezykiem prawie na kazdym kroku ;). Co wiecej - mozna jeszcze nauczyc sie czeskiego! I o to chodzi, o to chodzi :).