Geoblog.pl    caminho    Podróże    Gottland    Bratislava - weekend u Zuzki
Zwiń mapę
2009
15
lut

Bratislava - weekend u Zuzki

 
Słowacja
Słowacja, Bratislava
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 382 km
 
Weekendowy wypad do Bratyslawy byl tylko kwestia czasu. Moja podroznicza dusza od samego poczatku krzyczala, ze pierwszym przeznaczeniem w wolnej chwili bedzie Slowacja :). A skoro krzyczala, trzeba bylo jej posluchac!

Po dwoch tygodniach pluchy, zawieruchy i szaro-burych dni w Brnie, postanowilam sie udac do Zuzki, majac nadzieje, ze chociaz na Slowacji bedzie troche lepiej (o ja naiwna!). W piatek rano wyruszylam wiec na trase wylotowa z miasta. Ciezko opisac, jak dobrze sie czulam, wiedzac, ze za chwile znowu stane na drodze :). Ostatni raz stopowalam sama do Pragi, a bylo to we wrzesniu (potem jechalismy jeszcze z Piotrkiem do Drezna, ale to inna historia). Nadszedl wiec najwyzszy czas ponownie wystawic samotny kciuk! Podroz na "brnenskie Bielany" (tam tez jest wielkie centrum handlowe i tez ma taki sam znaczek! Tyle ze zamiast "Bielany" jest "Avion") zajela mi ok. 45min i obfitowala we wszystkie rodzaje transportu miejskiego (kolejno: trolejbus, tramwaj, autobus). Gdy wysiadlam, od razu powedrowalam na pobliska stacje benzynowa. Samochodow nie bylo za wiele - w tym wiekszosc na czeskich numerach - ale na parkingu staly dwa slowackie TIRy, wiec szanse na zabranie sie z kims w cale nie byly male ;).

Auta, ktore wyjezdzaly ze stacji w wiekszosci wracaly do miasta, czego sie spodziewalam, ale zupelnie sie tym nie przejmowalam, bo wiedzialam, ze w koncu ktos sie zatrzyma. Sklamalabym, gdybym powiedziala, ze nie zalezalo mi na czyms, co by zabralo mnie "stad, gdzie stoje, wlasnie w tej chwili!". Niestety, gdy temperatura wynosi zero stopni, a wiatr fuka, jak szalony, oczekiwanie na dobrodusznego kierowce strasznie sie dluuuuuuzy. Cale szczescie, ze w moim przypadku nie wydluzylo sie ponad 10 minut. Kierowca jednej z tych slowakich ciezarowek zatrzymal sie i gestem zaprosil do srodka. W czasie godzinnej jazdy do granicy ucielismy sobie mila pogawendke na tematy wszelakie - np. o tym, ze autostrada na trasie Brno-Bratyslawa od momentu, gdy komunisci ja zbudowali ani razu nie byla remontowana; o tym, ze moj kierowca nigdy nie zabiera autostoparow, a autostoparki same nie jezdza, w zwiazku z czym jestem pierwsza osoba, ktora doswiadczyla zaszczytu przejazdzki jego ciezarowka; o tym, ze Norwegia jest piekna i jesli kiedys bede miala wolne, to moge do niego zadzwonic i sie z nim zabrac, jesli bedzie mial tam kurs; o tym, jak wyglada zycie na Slowacji po wprowadzeniu Euro... i tak dalej, i tak dalej...

Na kolejna ciezarowke na granicy nie czekalam nawet minuty! Nie zdarzylam nawet zapiac plecaka, a juz przede mna stanal TIR :). W srodku powitalo mnie dwoch Bulgarow, ktorzy wracali do domu, do Sofii. Aaaaach... az chcialo sie jechac dalej! Troche ciezko bylo nam znalezc wspolny jezyk, bo oni ani po czesku, ani po slowacku, ani po angielsku, ani po polsku, o niderlandzkim juz nie wspomne ;). Ja z kolei pa ruski tez niebaudzo, wiec rozmowa byla zbitka kilku rosyjsko-czesko-niemiecko-angielskich slow. Ale i tak bylo fajnie :). Bulgarzy podwiezli mnie na stacje benzynowa tuz przed wjazdem do miasta, ofocili i pomkneli dalej w strone Wegier. Ja tymczasem zastanawialam sie, jak dotrzec do centum i gdzie moge znalezc najblizszy przystanek. W sumie nie myslalam nad tym za dlugo, tylko od razu uderzylam do czlowieka, ktory tankowal samochod na bratyslawskich tablicach. Okazalo sie, ze udaje sie w strone Pragi (a docelowo do domu, do Rostocku - jakies 900km), ale zaoferowal, ze podrzuci mnie na Patronke, skad mam autobusow do wyboru, do koloru. Tam wsiadlam wiec w autobus i udalam sie na spotkanie z moja slowacka siostra - Zuzka.

Z Zuzka nie widzialysmy sie od czasow Brukseli, czyli od listopada. Dobrze bylo znowu ja zobaczyc, pogadac, pozalic sie, posluchac. Na poczatek poszlysmy do Slovak Pubu na zupe czosnkowa w bochenku chleba oraz na herbate z Horalka - lepszego obiadu nie mozna bylo sobie wymarzyc :). Po tym jak sie najadlysmy i ogrzalysmy, ruszylysmy na miasto. Poszwedalysmy sie troche w okolicach centrum, ale jako ze pogoda nas nie rozpieszczala, po niedlugim czasie wyladowalysmy w Čajovni. Przy jasminowej herbatce snulysmy plany o podrozy do Hiszpanii... kto wie, moze nawet uda nam sie wspolnie powloczyc po rozdrozach w tym roku... Mi caly czas marzy sie powrot do Picos i nieodkryta jeszcze przeze mnie Andalucía...

W drodze do Zohoru - wiosce oddalonej o 26km od Bratyslawy, w ktorej mieszka Zuzka - przydarzyla nam sie smieszna sytuacja. Jako ze na stolecznym dworcu glownym ani jedna kasa nie byla otwarta, a z dwoch automatow na bilety dialal tylko jeden, magicznym sposobem zakupilysmy dla mnie bilet na pociag za cale 15 eurocentow. Jak to sie stalo? Zadna z nas nie mogla pojac:
- Zuzka, ty mi wytlumacz - jak to sie dzieje, ze za 15-minutowy bilet komunikacji miejskiej w Bratyslawie musze placic wiecej, niz za bilet na pociag do Zohoru?
- Nič nehapem. Jedna osoba, brak znizki, Bratyslawa-Zohor, 26km, wszystko sie zgadza...
I bedac juz w pociagu Zuzke olsnilo! Przed nami bilet kupowala starsza pani. Zuzka za szybko powciskala guziki i nie zmienily sie ustawienia, wiec bilet, ktory mi kupila, byl przeznaczony dla osob powyzej 70 lat :). Z niecierpliwoscia czekalysmy na konduktora... Wzial moj bilet, przyjzal mu sie, odznaczyl i poszedl dalej (choc wydaje mi sie, ze przy kontroli na chwile dyskretnie sie usmichnal). Jak to Zuzka mowi - na Slowacji najwazniejsze jest to, czy jestes na dobrej trasie. Reszta praktycznie sie nie liczy.

Sobota uplynela nam spokojnie i podobnie do piatku. Niebo w dalszym ciagu bylo ciemnoszare, wiatr nie dawal za wygrana, a temperatura oscylowala w granicach zera stopni. Wycieczka po miescie nie trwala wiec zbyt dlugo i tym razem nie udalo mi sie zobaczyc zamku, ale jestem pewna, ze gdy zrobi sie tylko troche cieplej, to ponownie wybiore sie na Slovensko i tym razem hrad bedzie moj! Wieczorem Bratyslawa zrobila sie troche ladniejsza niz za dnia - ciekawie oswietlone budynki tworzyly naprawde czarujacy klimat, a miasto zamienilo sie w raj dla fotografow.

Niedzielna droga powrotna do Brna zajela mi niewiele ponad godzinke. Po 10 minutach oczekiwania na stacji benzynowej na wylotowce z Bratyslawy (Lamač) wziela mnie ze soba ekipa Czechow, ktora wracala z koncertu i jechala prosto na obiad do Brna :). Czyz moglo byc lepiej?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (30)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
caminho
Marta Lipińska
zwiedziła 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 25 wpisów25 6 komentarzy6 314 zdjęć314 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.06.2009 - 24.07.2009
 
 
01.02.2009 - 27.05.2009