Sa takie miejsca i sa tacy ludzie, ktorzy na cale zycie pozostaja w pamieci i sercu. Wizyta w Santiago wlasnie taka byla - bogata w piekne wspomnienia na cale lata...
W Santiago mieszkalam u bardzo sympatycznej pary couchsurferow z Kolumbii, ktorzy przeprowadzili sie do Galicji kilka miesiecy temu. W zwiazku z tym, ze oboje w tygodniu pracowali (Jaime w firmie, Diana w domu), wiekszosc czasu spedzalam w centrum miasta. Ale nigdy nie bylam sama. Zawsze towarzyszylo mi Czterech Pielgrzymow (czy raczej - ja towarzyszylam im).
Czterech Pielgrzymow poznalam na schodach Quintana de Mortos, jednej z czesci Plaza de la Quintana. Siedzialam wlasnie probojac poradzic sobie ze sporym kawalkiem lokalnego sera, ktory kupilam na targu. Nie mialam czym go pokroic, wiec lamalam go na mniejsze czesci. W pewnym momencie podszedl do mnie chlopak z irokezem na glowie i podal niewielki noz. Powiedzial, ze jak skoncze kroic to moge go zwrocic - i wskazal palcem na grupe mezczyzn, ktorzy siedzieli kilkanascie metrow ode mnie. Pokroilam wiec ser szybko i odnioslam nozyk mojemu wybawicielowi. On wspolnie ze znajomymi zaprosil mnie abym sie do nich przylaczyla. Ja z checia na to przystalam, zwlaszcza, ze mialam ochote towarzystwo... i tak juz mi zostalo do konca pobytu w Santiago :).
Moimi Czterema Pielgrzymami byli: Andoni (Kraj Baskow), Yoni (Cantabria), Erick (Mallorca) i León. Andoni - mezczyzna w srednim wieku - w ciagu ostatniego roku przeszedl 12,000 kilometrow roznymi sciezkami Camino de Santiago! Yoni wlasnie skonczyl swoja 21-dniowa pielgrzymke z Santander. Erick przeszedl setki kilometrow z poludnia Hiszpanii. A León... León byl z Galicji i prawde mowiac nie wiem, czy tylko trzymal sie z chlopakami, czy tez przeszedl jakas czesc Camino. Tak czy inaczej - dla mnie oni wszyscy byli pielgrzymami.
Dwa dni, ktore z nimi spedzilam plynely powoli i spokojnie. Siedzielismy na schodach Quintana de Mortos, rozmawialismy lub milczelismy. Yoni cerowal Andoniemu spodnie, Erick wycinal krzyze i strzalke z kawalka skory. Andoni po prostu byl, a León pojawial sie i znikal. Dobrze bylo przy nich byc. Czas spedzony z Czterema Pielgrzymami przyniosl duzo dobrego i pieknego... Odpoczelam i fizycznie, i psychicznie. I bardzo sie z nimi zaprzyjaznilam... Stali sie dla mnie prawdziwa rodzina.
Ale niestety, jak to w podrozy bywa, przychodzi czas pozegnan. To bylo wyjatkowo bolesne. Tak naprawde nie chcialam wyjezdzac z Santiago i zostawiac ich... ale wiedzialam, ze trzeba isc dalej, kontynuowac podroz i poznac nowych ludzi. Podobnie jak ja, Erick tez wyruszal w dalsza droge - ostatnia czesc Camino.
Yoni odprowadzil mnie w strone drogi wylotowej z Santiago. Szlismy powoli, w milczeniu, od czasu do czasu komentujac pewne rzeczy.
- Nie moge sobie wyobrazic, ze jutro cie znowu nie zobacze (Yoni).
Lzy naplywaly mi do oczu dyskretnie, a serce bolalo... Na pozegnanie uscisnelismy sie serdecznie po raz ostatni, zyczac sobie nawzajem szczescia i pomyslnosci. Yoni odwrocil sie i zaczal wracac w strone miasta, a ja przeszlam jeszcze kilometr lub troche wiecej, gdzie znalazlam dobre miejsce, by lapac stopa i rozpoczac kolejny etap mojej Iberyjskiej caminho.