Po krotkim, acz leniwym pobycie w Santander postanowilam ruszyc w droge. Pierwsza destynacja bylo Oviedo.
1° bo chcialam zobaczyc miasteczko, o ktorym ciagle mowa w "Vicky Cristina Barcelona"
2° bo to najblizsze wieksze miasto na zachod od Santander
3° bo to w koncu stolica (ukochanej) Asturii!
David podrzucil mnie autem na przystanek autobusowy na drodze wylotowej na Oviedo. Miejsce nie bylo najlepsze, ale najprawdopodobniej jedyne, wiec marudzic nie bylo co. Oczywiscie jak to bywa na przystankach zaraz za rondem, malo kto zwracal na mnie uwage, a jesli to robil to z niemalym zdziwieniem... Ale po dwudziestu minutach zatrzymala sie dobra dusza i powiedziala: "Jade tylko kawalek, ale podrzuce cie na stacje kilka kilometrow stad, gdzie bedzie ci latwiej. To miejsce jest fatalne". I pojechalismy. Moj kierowca zarzucil mnie oczywiscie opowiesciami o zlych ludziach i ze stopowanie jest bardzo niebezpieczne. Na koniec jednak ucalowal mnie serdecznie i zyczyl szczescia.
Na stacji przyszlo mi troche czekac. Nastepnie vanem dostalam sie nieco dalej, a potem wsiadlam do osobowki, ktora zatrzymala sie w praktycznie niemozliwym miejscu na rondzie (dalej nie rozgryzlam zagadki jak to sie dzieje, ze w najgorszych miejscach zlapanie stopa wydaje sie najlatwiejsze...). Potem przyszlo mi czekac kolejna godzine i z pierwszym TIRem tej podrozy ruszylam w strone Oviedo. W sumie podroz zajela mi szesc godzin... coz, jak na 200 km to calkiem sporo - choc i tak nie bije to zeszlorocznego rekordu w Kraju Baskow (300km/24h). Mam tylko nadzieje, ze dalej bedzie juz nieco lepiej ;).
W Oviedo powitala mnie Almudena - 58-letnia czlonkini CS. Od razu poczestowala mnie paella i piwem. Wieczorem poszlysmy na przechadzke po miescie i odwiedzilysmy klub gorski, do ktorego nalezy Almu (odbywalo sie tam wlasnie ostatnie przedwakacyjne spotkanie). Lepszego poczatku w Asturii nie moglam sobie wymarzyc!