Powrot do Hiszpanii zajal mi dziewiec godzin, choc dystans, ktory mialam do pokonania nie byl tak daleki. Do tego pierwszy raz w mojej autostopowej karierze mialam "sytuacje"... A bylo to tak:
Wydostanie sie z Lizbony, startujac po drugiej stronie mostu Vasco da Gamy (tzn. tam, gdzie zaczyna sie aglomeracja miasta) zadaniem prostym nie bylo - pedzace samochody po jego pokanoniu wjezdzaly prosto na autostrade. Ja stanelam za niewielkim parkingiem przy drodze. Jak latwo bylo sie domyslic, auta, ktore tam na chwile parkowaly, ruszaly zwykle gdzies dalej w strone wiosek nalezacych do Lizbony. Uzbrojona w cierpliwosc, czekalam w palacym sloncu. Po godzinie ktos sie zatrzymal. Okazalo sie, ze mezczyzna jedzie na poludnie Portugalii i autostrada bedzie jechal moze z 15km. I juz kiedy chcial odjezdzac, zapytalam czy moze chociaz mnie podrzucic na stacje benzynowa 4km dalej - niewiele, ale zawsze to lepsze miejsce, niz tkwienie tutaj.
Na stacji przyszlo mi czekac kolejna godzine. Co prawda nawet zatrzymaly sie trzy czy cztery auta, ale wszyscy jechali na poludnie. A ja na wschod, z powrotem do mojej ukochanej Hiszpanii. Na parkingu stalo tez kilka ciezarowek i kiedy jedna z nich odjechala, zauwazylam, ze inna jest na hiszpanskich numerach. Podeszlam do kierowcy (ktory okazal sie byc Portugalczykiem):
- Jedziesz do Hiszpanii?
- Tak.
- A do Badajoz?
- Tak.
- A moge sie z toba zabrac?
- Mozesz, ale najpierw musze pojechac sie zaladowac.
- A dlugo to potrwa?
- Nie, niedlugo.
- No to swietnie!
Wrocilam po plecak i wdrapalam sie do TIRa.
Zaladunek mial trwac okolo godzine, ale ostatecznie zamienil sie dla mnie w trzygodzinny postoj. Wioska, w ktorej byl magazyn byla mala i wszystko, co bylo w niej do zobaczenia - czyli kosciol i cmentarz - zobaczylam w pietnascie minut. Pozostale dwie godziny czterdziesci piec minut umieralam z nudow (jedyna rozrywka bylo krecenie sie na wielkiej zielonej szyszce, ale ilez mozna?). Do tego bylo obrzydliwie goraco. Tak bardzo, ze w pewnym momencie z tej duchoty zrobilo mi sie naprawde niedobrze. Ciezko ocenic, jak cieplo tego dnia bylo, ale mysle, ze temperatura oscylowala w okolicach czterdziestu stopni.
W koncu pojawil sie moj kierowca. Powiedzial, ze w miedzyczasie mial awarie i dlatego wszystko trwalo tak dlugo. Okolo pietnastu minut pozniej ruszylismy. Jak milo bylo saczyc zimna cole i siedziec w klimatyzowanej kabinie!
Przekonana, ze bedziemy jechac autostrada, bardzo sie zdziwilam, kiedy skrecilismy na krajowa NIV. W sumie nie zrobilo to wiekszej roznicy, bo i tak jechalismy 90km/h, ale krajobraz byl znacznie ciekawszy, niz moglby byc na autostradzie. Dzieki temu udalo mi sie zobaczyc kawalek prowincji Alentejo, skad pochodzi Mario. Mijalismy farmy, plantacje i nawet kilka zamkow (co od razu spowodowalo, ze zaczelam myslec o Isce i Kasce... oj, to by im sie podobalo!). Zrobilismy tez maly postoj na podwieczorek - schlodzone i soczyste mango.
Bylam zadowolona, bo moj kierowca - mlody czlowiek imieniem Rui - wydawal sie byc bardzo sympatyczna i pomocna osoba. Ale... ale cala wiare w niego stracilam w momencie, kiedy zaczal usilnie nalegac zebym jechala z nim dalej, do Barcelony, a nawet gorzej - spedzila z nim noc. Probowalam tlumaczyc, ze zadna z propozycji nie jestem zainteresowana, ale nie potrafil tego pojac. I dalej naciskal, naciskal, naciskal... az sie poplakalam. I to nie dlatego, ze sie go balam (choc nuta niepewnosci zostala zasiana), tylko dlatego, ze sie na nim zawiodlam. Ze fajna osoba okazala sie juz nie tak fajna.
Dalsza czesc podrozy (cale szczescie bylo to tylko jakies 10km) byla dosc niekomfortowa. Do tego kierowca - choc mnie przeprosil - ponownie poruszyl te delikatna kwestie, co tylko mnie do niego jeszcze bardziej zniechecilo. Gdy dojechalismy, wyskoczylam z ciezarowki jak najszybciej i zaczelam kierowac sie w strone miasta. Cieszylam sie, ze podroz mam juz za soba i ze za chwile zobacze sie z moja couchsurfingowa gospodynia.
Cale szczescie ta historia skonczyla sie dobrze. Nie chce nawet myslec, co by bylo, gdyby do slow doszly czyny... Nie sadze jednak, ze Rui byl zlym czlowiekiem. To na pewno nie. Szkoda tylko, ze zawiodl moje zaufanie... Mam nadzieje, ze inni kierowcy, ktorych kiedys spotkam, tego nie zrobia.